Gary Johnson kandydatem Partii Libertariańskiej na prezydenta. Zabierze głosy Trumpowi?

Były gubernator Nowego Meksyku Gary Johnson został na niedzielnej konwencji w Orlando kandydatem Partii Libertariańskiej na prezydenta. Jego kandydatem na wiceprezydenta będzie Bill Weld – podobnie jak Johnson, były Republikanin i gubernator. Dwóch byłych gubernatorów zapowiedziało, że dzięki tej kampanii partia – która jest teraz na obrzeżach amerykańskiej polityki – stanie się „jedną z głównych sił politycznych”. Johnson – jako jedyny z mniej znanych kandydatów – będzie na kartach do głosowania na terenie wszystkich stanów. Nie oznacza to oczywiście, że stanie do debat z Trumpem i Clinton (nie udał się to żadnemu niezależnemu kandydatowi od 1992 roku). Aby tak się stało, Johnson musi przekroczyć 15% w sondażach, co wydaje się mało prawdopodobne – w 2012 zdobył 1%.

Na co liczą liberatianie? Głównym celem strategicznym jest przyciągniecie Republikanów, którzy są rozczarowani skrajnym populizmem Donalda Trumpa. To oczywiście tylko plan, bo Partia Libertariańska jest głęboko podzielona (na konwencji Johnson zdobył 55.8%, Weld miał zaledwie 50.6%), a Johnsona mało kto poza jego własnym środowiskiem rozpoznaje.

Ale to bardzo nietypowy cykl wyborczy, i liberatianie liczą na to, że uda im się sprawić w tych warunkach niespodziankę, wykorzystując przede wszystkim powszechne zniechęcenie i zmęczenie Demokratami oraz Republikanami. W 2012 roku na konwencję Partii Liberatiańskie było akredytowanych 24 dziennikarzy, teraz – 250. W kwietniu udało się zebrać 200,000 dolarów głównemu komitetowi partii. Jak podaje POLITICO, to najwięcej od 10 lat. To najlepiej pokazuje, że zainteresowanie alternatywą dla Trumpa rzeczywiście istnieje.