Jestem przekonany, że to, co dziś postrzegamy jako największą siłę PiS-u – duże wydatki socjalne w postaci bezpośrednich przelewów – jest też największą słabością tej partii.
[…]
Transfery gotówkowe – jeśli nie idzie za nimi budowa sprawnie funkcjonujących i powszechnie dostępnych usług publicznych – nie pomogą osobom najgorzej sytuowanym. I nie wyrównają szans. Dlaczego? Otóż, jeśli transfery gotówkowe wprowadzane są kosztem zaniedbań w usługach publicznych, takich jak oświata i ochrona zdrowia, mogą mieć skutek dokładnie odwrotny do zamierzonego – zamiast zmniejszać nierówności, będą je zwiększać. Na kartach tej książki przekonuję, że właśnie z taką sytuacją mamy w Polsce obecnie do czynienia, a samo zjawisko nazywam „drugą falą prywatyzacji”.
W odróżnieniu od fali pierwszej – odnoszącej się do dokonanej w latach 90. prywatyzacji wielkich, przeważnie nierentownych przedsiębiorstw odziedziczonych w spadku po poprzednim ustroju – fala druga dotyczy naszego życia prywatnego. Polega ona z grubsza na tym, że widząc zapaść wielu obszarów funkcjonowania państwa, między innymi ochrony zdrowia czy edukacji, osoby zamożne zaczną masowo korzystać z usług edukacyjnych lub zdrowotnych w sektorze prywatnym.
Biedniejsi Polacy zostaną zmuszeni do korzystania z niedofinansowanego sektora publicznego i/lub regularnego dopłacania za usługi prywatne. O ile jednak dla ludzi bogatych dopłata nie będzie poważnym problemem dla domowego budżetu, dla biedniejszych – mimo programu 500 plus – każdy tego rodzaju wydatek będzie znaczącym obciążeniem.
Ma to także ten negatywny skutek, który w samym programie PiS-u nazywa się „prywatyzacją funkcji państwa” i polega na zlecaniu prywatnym firmom zadań, które powinny wykonywać organy państwa.
Twórcy programu Prawa i Sprawiedliwości twierdzą jednak, że takie zjawisko zachodziło za rządów PO – PSL, kiedy rzekomo firmy ochroniarskie przejmowały funkcje policji, a urzędy zlecały wykonywanie swoich obowiązków firmom prywatnym. Niestety, nie precyzują, kiedy do tych patologii dochodziło, gdzie i jaką miały skalę. Ironia polega na tym, że dokładnie to samo zjawisko zachodzi za rządów PiS-u. Z tą różnicą, że w o wiele bardziej istotnych obszarach, między innymi w sferze oświaty, ochrony zdrowia czy systemu świadczeń emerytalnych. Są na to dowody w postaci twardych danych. Główny Urząd Statystyczny podaje, że w 2017 roku prywatne wydatki na zdrowie wynosiły niemal 39,7 miliarda złotych. Rok wcześniej było to jedynie 36,5 miliarda złotych, a to oznacza, że rok do roku wzrosły one o 8,7 procent. Innym wskaźnikiem potwierdzającym tę tendencję jest szybki wzrost cen usług medycznych. W maju okazało się, że rok do roku wzrosły one o 5,1 procent. To, jak twierdził ekonomista Ignacy Morawski, najszybszy wzrost w tej dekadzie i prawie najszybszy w tym stuleciu. Nic dziwnego, że ceny rosną, skoro bardzo szybko rośnie popyt, a podaż – mierzona liczbą lekarzy – jest w naszym kraju niewielka i ograniczona. Skąd wiemy, że rośnie popyt? Choćby z danych Polskiej Izby Ubezpieczeń. Po porównaniu danych z pierwszego i drugiego półrocza 2018 i 2019 roku, Izba poinformowała, że wydatki na prywatne ubezpieczenia zdrowotne wzrosły o 12 procent do 430 milionów złotych. 9 października 2019 roku dziennik „Rzeczpospolita” informował o tym na pierwszej stronie. W artykule pod jednoznacznym tytułem „Leczymy się prywatnie” czytamy również, że „zapaść w publicznej służbie zdrowia napędza klientów prywatnym placówkom i ubezpieczycielom”, a „z prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych korzystało na koniec czerwca ponad 2,7 mln osób”, czyli aż o 20 procent więcej niż 12 miesięcy wcześniej!
Nie są to oczywiście jedyne dane pokazujące, jak kryzys publicznej ochrony zdrowia – który dramatycznie przybrał na sile w latach 2015–2019 – w połączeniu z polityką transferów socjalnych wpływa na zachowania Polaków. Więcej o tym zjawisku piszę na dalszych stronach książki. Podobnie jak o kryzysie w systemie publicznej edukacji, który wywołuje analogiczne skutki. W tym miejscu warto może jednak przytoczyć garść danych pokazujących, z jak poważnym zjawiskiem mamy do czynienia także w szkołach. Jak pokazują analizy Centrum Badania Opinii Społecznej przeprowadzone dla Fundacji im. Stefana Batorego, aż 34,26 procent polskich rodzin z dziećmi w wieku szkolnym korzysta z prywatnych korepetycji. O tym, że rynek korepetycji (nierzadko udzielanych w szarej strefie) dynamicznie się w Polsce rozwija, słychać od dawna. Już w 2016 roku ówczesna minister edukacji Anna Zalewska szacowała jego wartość na 4 miliardy złotych, jednocześnie zapowiadając walkę z, jak to określiła, „plagą korepetycji”. Przytoczone wyżej dane pokazują, że wysiłki minister – jeśli takowe faktycznie były – nie przyniosły żadnych rezultatów.
[…]
Jak pokazuje wspomniany sondaż dla Fundacji Batorego, rodzice posyłający dzieci na dodatkowe zajęcia przeznaczają na nie średnio 420 złotych miesięcznie, a zatem niemal równowartość sumy otrzymywanej na dziecko w ramach programu 500 plus. To między innymi dlatego odsetek rodziców zatrudniających dodatkowych korepetytorów różni się znacznie w zależności od wykształcenia, a co za tym idzie – poziomu dochodów. Wśród osób z wyższym wykształceniem na prywatne zajęcia posyła dzieci niemal połowa rodziców, a w przypadku osób z wykształceniem podstawowym – jedynie 20 procent. Jak słusznie zauważał autor raportu z badań, Paweł Marczewski, „biorąc pod uwagę, że poziom kapitału kulturowego w rodzinach z wykształceniem podstawowym jest niższy, to duża dysproporcja w nakładach na dodatkową pomoc edukacyjną dla dzieci dodatkowo pogłębia i tak już bardzo duże nierówności w szansach życiowych dzieci, które pochodzą z rodzin różniących się wykształceniem rodziców”.
[…]
Forma wsparcia obywateli, jaką wybrało PiS (transfery gotówkowe przyznawane wszystkim niezależnie od dochodów), w połączeniu z postępującymi zaniedbaniami w dostępie do usług publicznych (między innymi oświacie i ochronie zdrowia), dają efekty niemal dokładnie odwrotne do zamierzonych. Usługi publiczne, które każdy prosocjalnie nastawiony rząd powinien mieć na względzie, nie tylko kuleją, ale są wypierane przez usługi prywatne, których ceny gwałtownie wzrosły. Potrzebujący ludzie płacą za nie – przynajmniej w pewnej części – środkami otrzymanymi od państwa w ramach transferów gotówkowych.
Taki stan rzeczy, wbrew zapewnieniom rządzących, nie zwalcza nierówności, ale przenosi je na inny poziom. Ci, których stać na prywatne środki transportu, ochronę zdrowia czy edukację, płacą za nie nadal. Ci, których do tej pory nie było na takie usługi stać, zaczynają płacić, bo system publiczny, zamiast funkcjonować coraz lepiej, pogrąża się w narastającym chaosie. Pojęcie solidarności od lat leży u podstaw wizerunku budowanego przez Prawo i Sprawiedliwość. A jednak działania realnie podejmowane przez partię przynoszą paradoksalne rezultaty – zamiast budować solidarność, prowadzą do społecznej atomizacji. PiS zdaje się więc robić dokładnie to, co przez lata zarzucało politycznym przeciwnikom.
Łukasz Pawłowski
członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Z wykształcenia socjolog i psycholog, doktor socjologii. Twitter: @lukpawlowski.