„Mówiły Świętokrzyskie Góry, nie będzie drugiej tury” – zagaił wesoło (i proroczo) Aleksander Kwaśniewski do ówczesnego premiera Jerzego Buzka w loży rządowej podczas jednej z uroczystości w Teatrze Wielkim. Było to latem 1999 roku, kilkanaście miesięcy przed wyborami prezydenckimi. Dziś Andrzej Duda mógłby do Grzegorza Schetyny zażartować tak samo.
Tego samego czerwcowego dnia, dwa tygodnie po kolejnym rekordowym wyniku wyborczym premier ogłasza skok płacy minimalnej o 700 zł w ciągu 4 lat, a prezydent jest podejmowany z honorami w Białym Domu, gdzie ogłoszona jest strategiczna obecność Ameryki w Polsce. Trudno o pełniejszy obraz triumfu “dobrej zmiany”. Może faktycznie jest tak, jak mówił nam jeden z czołowych polityków opozycji, że “teraz jest czas PiS”, a dzisiejsza opozycja jest jak kiedyś brytyjscy torysi podczas wybuchu optymizmu ery Blaira (pada nawet porównanie Schetyny do byłego lidera partii konserwatywnej Michaela Howarda, o którym mówiono, że jest w nim “something of the night”).
Z braku innych sondaży, nawet te pokazujące Andrzeja Dudę na poziomie 46% w pierwszej turze hipotetycznego wyścigu z Donaldem Tuskiem z 31%, jak ten dla DGP/RMF, rysują sytuację urzędującego prezydenta jak Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r. A to “Tusku musisz” miało być ostatecznym Wunderwaffe opozycji.
W dniu wizyty prezydenckiej pary nawet relacje TVN24 wyglądają jak spoty wyborcze Andrzeja Dudy. I gdy to w Faktach padają stwierdzenia o Polsce jako o amerykańskiej kotwicy w Europie, trudno nie mieć refleksji, że taka polityka pomiędzy USA i Polską może bardziej wyborcom działać na wyobraźnię niż takie wizyty jak Baracka Obamy na 15-leciu przemian. Dobre interesy zastąpiły symbolikę. Trudno to rozumieć inaczej. Złośliwi mogliby dodać, że za czasów PO, USA 17 września informowały, że nie będzie tarczy a za czasów PiS 1 września amerykański prezydent ma przyjechać na Westerplatte.
Na naszych oczach pada ostatnią największa słabość PiS, jaką był zarzut o nieumiejętne prowadzenie gry interesów na arenie międzynarodowej. Polski premier co kilkanaście dni rozmawia telefonicznie z niemiecką kanclerz i po każdej Radzie Europejskiej długo stoi w kuluarach z francuskim prezydentem. Polska para prezydencka macha z parą prezydencką na południowym trawniku Białego Domu przelatującym samolotom bojowym. Polski minister obrony, który nota bene miał być już najbardziej „obciachowy” na arenie międzynarodowej, leci w klasie ekonomicznej do amerykańskiej bazy. To nie są obrazki, które dziś dają otuchę opozycji.