To nie będzie głos w dyskusji o bezwzględnym zakazie aborcji w Polsce. W tej sprawie publicznie się wypowiedziałem i tylko dla porządku i krótko powiem, że jestem przeciwny zaostrzaniu obecnej ustawy i przeciwny jej liberalizacji.
Uważam, że wraz z zapowiedzią złożenia obywatelskiego projektu w naszej polityce otworzył się nowy etap. Jego skutki będą – jak sądzę – poważniejsze, niż debata o Trybunale Konstytucyjnym czy – szerzej – nowych standardach naszej demokracji. I to nie Jarosław Kaczyński ma klucz do tego sporu i to nie od niego – w przeciwieństwie do kryzysu wokół TK – zależy jego rozwiązanie. Osobą, która ma ten klucz jest Ojciec Rydzyk. Dlaczego?
Odkładając na bok, czy słusznie czy nie, cały zestaw działań i wypowiedzi ludzi PiS-u oraz Kościoła wytwarza w wielu naszych rodakach poczucie niemalże osobistej opresji. Jarosław Kaczyński z potencjalnej siły takich emocji zdawał sobie sprawę już na początku lat 90-tych gdy powiedział, ze „najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN” (którego, co godzi się dodać, autor niniejszego tekstu był wówczas członkiem). Zdawał sobie sprawę w 2007 roku, gdy skutecznie zablokował inicjatywę konstytucyjnego zakazu aborcji. Oczywiście, już w zeszłym roku za zakazem głosował. Zdawał sobie jednak sprawę, że przy składzie tamtego Sejmu glosowanie to przegra.
Śmiem twierdzić, że zdaje sobie z tego także i dziś, dlatego zrobi wszystko, by do tego projektu w ogóle w Sejmie nie dopuścić. Jeśliby bowiem posłowie z PiS stanęli przed koniecznością opowiedzenia się w tej kwestii na sali sejmowej, stanęliby pod taką presją dobrze zorganizowanych środowisk PRO LIFE, a także lokalnych księży, że jest praktycznie nie możliwe, by projektu nie poparli.
A wtedy Kaczyński stanąłby przed szatańską alternatywą. Albo projekt poprzeć i wziąć odpowiedzialność za wywołane nim emocje, albo go odrzucić, dyscyplinując część klubu do głosowania przeciw.
Prezes PiS doskonale pamięta, do jakiego wewnętrznego kryzysu doszło w PiS, gdy ni z tego, ni z owego Radio Maryja zaczęło kwestionować ratyfikacje Traktatu Lizbońskiego. Sytuacja była koszmarna, bo traktat negocjował Lech Kaczynski, a formalną zgodę wyraził rząd Jarosława Kaczyńskiego.
Na antenie radia padały zarzuty o narodową zdradę. Posłowie PiS z całą pewnością boją się swojego szefa, ale nie wiele mniej boją się Ojca Rydzyka. Stałą praktyką tego ostatniego już od wielu lat jest wyczytywanie nazwisk dobrych posłów i piętnowanie, albo przynajmniej ignorowanie na antenie tych nieprawomocnych. W elektoracie PiS ma to siłę recenzji Nowaka dla bywalców warszawskich restauracji.
I właśnie dlatego klucz do sprawy dzieży Ojciec Dyrektor. Pamiętamy jego zdolności mobilizacyjne i lobbingowe, gdy sprawy dotyczyły jego interesów, jak koncesja dla TV Trwam. Wielotysięczne marsze, listy do posłów i wizyty w ich biurach. Ba, nawet wizyty w wrażej Brukseli. Jeśli już dziś Radio Maryja uruchomi taką inicjatywę, to uniemożliwi zamiecenie sprawy pod dywan. A wtedy Jarosław Kaczyński mieć będzie poważny problem. W tej jednej sprawie chciałbym, żeby mu wyszło, ale jak będzie – zobaczymy.
Debata o demokracji jest oczywiście ważna i jej sensu nic nie przekreśla. Pokazała ona, zdumiewającą jak na nasze warunki, mobilizację wolnościowego elektoratu, wyrażaną w dużej frekwencji na marszach. Ba, śmiem twierdzi, że bardzo ożywiła i odświeżyła społeczeństwo obywatelskie. Co jednak podkreślają nawet organizatorzy marszów, ich przebieg przypominał bardziej festyny.
Nie dostrzegłem w nich emocji na tyle silnych, by – przynajmniej na razie – zmieniały one układ sił między rządem a opozycją. Ten spór jest w dalszym ciągu sporem pomiędzy partiami, a nie jest postrzegany jako zamach na indywidualne prawa i wolności obywateli.
PiS utrzymał stałe poparcie w latach opozycji (co przy przegrywaniu kolejnych wyborów nie jest łatwe). Następnie poparcie to zwiększył o ok. 7 procent, co przyniosło mu zwycięstwo, bo świetnie zarządzał społecznymi emocjami. Stawiam wiec tezę, że tylko realne społeczne emocje, które ustawią PiS nie przeciwko innym partiom, a po prostu przeciwko społeczeństwu, mogą PiS skutecznie od władzy odsunąć. Trochę na zasadzie, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
Już pierwsze, spontaniczne przecież reakcje społeczne na projekt ustawy zakazującej aborcji pokazują, że w tym przypadku jest inaczej. I wiążą się nie tylko z samą istotą ustawy, ale szerzej ukazują problem, którym – zdaniem wielu Polaków – jest zachwianie relacji Państwo-Kościół ze zdecydowaną przewagą tego ostatniego.
Dochodzi do tego język i mentalność tych, którzy reprezentują opcje bardzo konserwatywne. Dla mnie znamienne jest, że w projekcie tzw. społecznym, który jednak – jak się wydaje – otrzymał wsparcie Hierarchii Kościelnej (bo czymże innym jest list biskupów?) tak istotną część stanowi propozycja karania kobiet. Gdy mniej więcej w tym samym czasie co u nas, temat aborcji pojawił się mocno w kampanii w USA, zabrał w tej sprawie głos jeden z rzeczników amerykańskich organizacji PRO LIFE (a proszę mi wierzyć, że to ludzie dalecy od liberalizmu), który stwierdził, ze mówienie o karaniu kobiet świadczy o niezrozumieniu, czym jest ruch w obronie życia.
fot. jacek 767