Wieczór wyborczy 4 lipca 2010 r. TVP oraz TVN z chwilą zakończenia ciszy wyborczej publikują dwie prognozy wyniku wyborów prezydenckich. Według obydwu wygrywa Bronisław Komorowski, który za chwilę pojawia się na ekranie na tle fetujących jego zwycięstwo zwolenników. Przemawia mało inspirująco, ale emanuje pewnością i spokojem. Zwraca się do wszystkich Polaków: „Chodźcie razem, bo zgoda buduje i Polska jest najważniejsza”, podkreślając przesłanie solidarnościowe oraz nawiązując do haseł wyborczych dwóch konkurencyjnych obozów. Na koniec przemówienia pozwala sobie na trochę luzu: „Kochani, do jutra liczymy głosy, małego szampana otwieramy dzisiaj, a dużego jutro!”.
Pięć lat później Bronisław Komorowski jest bliski powtórzenia wyborczego sukcesu. Na miesiąc przed wyborami średnia sondaży telefonicznych IBRIS, Millward Brown oraz TNS daje mu prawie 49% poparcia wśród zdecydowanych wyborców. Uwzględniając wyborców niezdecydowanych, urzędujący prezydent uzyskuje 44% poparcia, wyprzedzając najgroźniejszego rywala o ponad 15 pkt. procentowych. Przy dobrych wiatrach Bronisław Komorowski ociera się zatem o zwycięstwo w pierwszej turze, zaś przy bardziej umiarkowanych, może liczyć na zwycięstwo w turze drugiej.
Bez względu jednak na to, kiedy rozstrzygną się wybory, Bronisław Komorowski w przypadku zwycięstwa będzie czekał na wypicie „dużego szampana” znacznie dłużej niż pięć lat temu. Wprawdzie prognoza wyborcza zostanie ogłoszona jak zawsze w telewizyjnych „wieczorach wyborczych” w dniu wyborów, jednak PKW twierdzi, że będzie potrzebowała co najmniej kilku dni na opublikowanie oficjalnych wyników. To pokłosie katastrofy systemu liczenia głosów PKW, który obserwowaliśmy w czasie wyborów samorządowych. Opisując blamaż PKW napisałem podówczas w „Rzeczpospolitej”, że „wybory demokratyczne, zamiast legitymizować system polityczny, doprowadziły do jego podminowania, wysysając i tak nieduże zasoby kapitału zaufania do instytucji państwa”. Prezydent Bronisław Komorowski niestety nie dostrzegł wtedy istoty i skali problemu, załatwiając wszystko lekceważącym „to się wszystko da przecież policzyć”, zamiast wezwać do audytu wyniku wyborów. Przypomnimy, że jakiś czas potem NIK nie zostawiła suchej nitki na działaniach PKW, Jarosław Flis z UJ podjął naukową próbę określenia przeszacowania wyniku PSL, zaś dwa niezależnie zespoły – socjologów i matematyków – wykazały (w „Rzeczpospolitej”) nie dające się racjonalnie wytłumaczyć anomalie we wzorach wyników wyborczych, wskazując, że wyniki te zostały zafałszowane na skutek strukturalnych defektów sposobu przeprowadzania wyborów samorządowych przez PKW.
Skutek tego jest taki, że PKW będzie liczyła wynik wyborczy prezydenta Komorowskiego oraz jego kontrkandydatów nie tylko dłużej, ale także będąc obciążona olbrzymim bagażem nieufności. Dlatego warto w tym kontekście jeszcze raz zwrócić uwagę na znaczenie badania exit poll, na którego podstawie sporządzone zostaną pierwsze prognozy wyborcze. W wyborach samorządowych główne stacje telewizyjne zdecydowały „zrzucić się” na jeden exit poll, który przeprowadził Ipsos. W kontekście skandalu z liczeniem głosów przez PKW była to decyzja niedobra z każdego punktu widzenia. Po ogłoszeniu wyników do sejmików wojewódzkich przez PKW – niezależnie pod od jej krytyki – stacje telewizyjne zostały szybko skonfrontowane z koniecznością porównania: „twarde dane” vs wyniki sondażu. Zapraszani do telewizji komentatorzy nadspodziewanie szybko przeszli na stronę PKW, podważając wyniki exit poll, które znacznie różniły się od wyników oficjalnych.
W praktyce oznaczało to, że w wieczór wyborczy stacje telewizyjne wprowadziły miliony widzów w błąd, podając wyniki znacznie odbiegające od rzeczywistości. Taką interpretację ułatwił niestety sam IPSOS, który w kwestionariuszu badania nie umieścił opcji „oddałem/oddałam głos nieważny”, która okazała się języczkiem uwagi wyborów samorządowych (swoją drogą, trudno zrozumieć, że po tylu latach doświadczeń z badaniami exit poll ani firma badawcza, ani specjaliści z telewizji nie byli w stanie określić, co jest ważne w badaniu wyborczym).
Wyobraźmy sobie jednak sytuację, w której – tak jak to miało miejsce w 2010 r. – exit poll realizuje nie jedna firma, lecz przynajmniej dwie (pełnią szczęścia byłoby, gdyby miały dobrze skonstruowane, kompatybilne kwestionariusze). Wyniki zapewne różniłyby się nieco, ale bez wątpienia byłyby zbieżne. Konfrontując je z oficjalnymi wynikami PKW w przypadku wyborów samorządowych mielibyśmy o wiele silniejszą podstawę, aby domagać się audytu wyników wyborów, nie czekając na dodatkowe ekspertyzy. Prawdopodobieństwo, że dwie niezależne, profesjonalne firmy mogą się radykalnie pomylić w badaniu exit poll jest naprawdę niewielkie. A tak na placu boju został sam Ipsos, który zasłaniając się tajemnicą handlową, również nie zachował się transparentnie. Jeśli i tym razem Ipsos również będzie realizował exit poll, na pewno na dzień dobry wielu obserwatorów będzie podchodziło do prognozy wyborczej ostrożniej, niż miałoby to miejsce w normalnych warunkach. Założę się, że „poczekajmy na oficjalne wyniki” będzie najczęściej powtarzanym zdaniem wieczoru wyborczego AD 2010. A możemy czekać całkiem długo.
Dlatego zwracam się do stacji telewizyjnych z apelem: nie róbcie jednego badania exit poll! Zróbcie przynajmniej dwa (w pogrążonej w kryzysie Grecji ostatnie wybory zostały obsłużone przez trzy niezależne exit polls). Miejcie świadomość, że przy waszej sile oddziaływania, zrzucacie się nie na exit poll (w sumie to grosze w waszych budżetach), lecz współtworzycie najważniejszy kapitał demokracji – kapitał zaufania. Małe przyjemności też są ważne. Sprawicie więc, żeby prezydent – ktokolwiek nim będzie – mógł wypić „małego szampana” już w wyborczy wieczór. Po ciężkiej kampanii z pewnością mu się to należy.
fot. tvn24