Na pierwszy rzut oka trudno sobie wyobrazić lepszy moment na kampanię dla lidera partii rządzącej. Gospodarka odnotowuje przyzwoity wzrost, inflacja jest praktycznie zerowa, poprawia się sytuacja na rynku pracy. Na tle innych państw europejskich wskaźniki makroekonomiczne prezentują się całkiem okazale. W krajowych sondażach mierzących popularność i zaufanie przywództwa partia rządząca dobrze wypada na tle konkurencji. Mając solidne podstawy poparcia ostatnio pozwoliła sobie nawet na poluzowanie dosyć konserwatywnego wizerunku, śmielej podchodząc do spraw obyczajowych. Inicjatywy w tej sferze wyglądają całkiem obiecująco, stwarzając szansę przejęcia części wyborców od zdezelowanej i idącej w rozsypkę lewicy.
Największa opozycyjna partia ma niepopularne przywództwo, które zraża umiarkowanych wyborców swoim radykalizmem oraz duży elektorat negatywny. Na jej obrzeżach pojawia się ferment, który utrudnia kreowanie spójnego przekazu skierowanego do wyborców. Partia rządząca takiego problemu nie ma. Jej przekaz jest klarowny: w niepewnych czasach zapewniamy gospodarce rozwój, a obywatelom gwarantujemy spokój społeczny, powstrzymując niebezpiecznych radykałów. Ludzie, jak to ludzie, lubią sobie popsioczyć i pogrozić rządzącym w sondażach, ale kiedy zaczną poważnie myśleć o wyborach powinni otrzeźwieć. Partia rządząca ma podstawy, aby oczekiwać, że wyborcy wybiorą status quo zamiast jakiejś fantasmagorycznej zmiany. Sprawujący władzę mają naturalną przewagę, więcej pieniędzy na kampanię, a media w większości są po ich stronie. Im bliżej wyborów, tym bardziej ta przewaga powinna dać o sobie znać. Trzeba tylko zachować spokój.
Ale przywództwu partii rządzącej zachowanie spokoju przychodzi coraz trudniej. Zupełnie nieoczekiwanie lider największej siły opozycyjnej zapunktował w mediach, a wydawało się, że konsekwentne odmawianie debaty przedwyborczej skutecznie mu to uniemożliwi. Na domiar złego na spotkaniach z wyborcami przedstawiciel partii rządzącej jest nękany nieprzyjemnymi pytaniami, a czasami wygwizdywany. Oczywiście to prowokatorzy, ale krew się w żyłach burzy. Najgorsze jest poparcie sondażowe głównej partii opozycyjnej, które uporczywie podąża za słupkami uzyskiwanymi przez partię rządzącą.
W planie restytucji rządzenia partii rządzącej musi być jakaś rysa. Tylko gdzie? Czyżby pomocne media nie działały już tak jak kiedyś i zostały rozbrojone przez internet? Partia rządząca jest lepiej przygotowana do wojny w eterze, ale może silniejsza kampania opozycji w terenie niweluje tę przewagę? Jak tak dalej pójdzie, to lider partii rządzącej będzie musiał spotkać się na debacie telewizyjnej z pretendentem ze strony największej partii opozycyjnej. A wtedy to już zupełnie nic nie wiadomo. Z takich debat rzadko kiedy wynika coś dobrego dla rządzących. Lider opozycji nie musi wypaść rewelacyjnie, wystarczy jeśli wpadnie powyżej oczekiwań, które w jego przypadku nie sią zbyt wysokie. Co innego w przypadku kandydata partii rządzącej. „Ludożerka” telewizyjna w przeszłości pokazywała, że nie ma litości dla przywódców.
Doprawdy, David Cameron nie ma łatwego życia. Ale czy tylko on?*
*Tekst jest swobodną wariacją na podstawie artykułu „The Economist”.
fot. Flickr PBK