Najczęściej używanym ostatnio argumentem polityków PiS na obronę tego, co robią w Polsce jest fakt, że na przykład w Luksemburgu prowadzi się poważną debatę na temat zlikwidowania Trybunału Konstytucyjnego. Nie mogą się zatem oni przestać oburzać na to, że o ile Unia Europejska zupełnie nie reaguje na to, co dzieje się w kraju, z którego pochodzi przewodniczący Komisji Europejskiej, o tyle krytykuje to, co ma miejsce u nas. Jest to, rzekomo, dowód na stronniczość instytucji unijnych, dyktat Niemiec i krecią robotę polskiej opozycji.
Mam nadzieję, że to retoryka jedynie na potrzeby uspokojenia własnego elektoratu, a nie prawdziwe poglądy Beaty Szydło, z którymi podzieli się w przyszłym tygodniu z europarlamentarzystami. Gdyby bowiem było inaczej, i nasz premier naprawdę by tak uważała, świadczyłoby to o zupełnym niezrozumieniu uwag, jakie ma do nas Bruksela.
Komisja Europejska nie jest zaniepokojona tym, że w Polsce następuje zmiana ustrojowa, ale że dokonuje się ona BEZPRAWNIE. Gdyby ekipa PiS chciała znieść Trybunał Konstytucyjny lub Senat, gdyby zamierzała wprowadzić JOW-y lub przekształcić ustrój państwa z unitarnego na federalny, nic by do tego było Unii. Bo nie leży w kompetencji ani KE, ani PE, decydowanie o tym, czy ciało ustawodawcze w kraju członkowskim jest jedno, czy dwuizbowe, albo czy działa w nim TK. Instytucje unijne milczeć muszą nawet w przypadku, gdy jakieś państwo ma czy nie ma…konstytucji (wszak w Wielkiej Brytanii nie ma ustawy zasadniczej). To zupełnie nie powinno i nie może należeć do kompetencji UE i jej organów, bowiem kraje członkowskie mają pełną swobodę kształtowania swojego ustroju politycznego (pod warunkiem, że spełnia ono kryteria demokratyczne i dokonywane jest w drodze prawa).
I właśnie o te ostatnie kwestie chodzi KE. I o tych ostatnich kwestiach będzie mowa w przyszłym tygodniu w PE. Gdyby PiS znalazło stosowną większość w sejmie i senacie do zniesienia TK i, na przykład, przyjęcia, że aby ustawa weszła w życie musi ona uzyskać 2/3 poparcia w obu izbach, to nic by było do tego instytucjom unijnym. Bo taka byłaby wola polskiego społeczeństwa, wyrażona w demokratycznych wyborach i wszystko działoby się w ramach prawa. Ale UE zaniepokojona jest nie tym, że w Polsce zmieniany jest ustrój, ale że dokonuje się on – raz jeszcze to podkreślmy – BEZPRAWNIE. Że paraliż TK miał miejsce przy pogwałceniu konstytucji i przepisów prawa. O to KE ma pretensje, a nie o to, że PiS chce reformować kraj w zgodzie ze swoim programem wyborczym. Badaniu będzie podlegać nie wola Jarosława Kaczyńskiego do dobrej zmiany ( i nawet nie konkretne pomysły), ale to, czy dokonuje się to w zgodzie z przepisami prawa.
Powtórzmy – każde państwo członkowskie może swobodnie kształtować swój ustrój polityczny, ale nie może tego robić bezprawnie. Można zlikwidować media publiczne, Senat, TK, ale nie można tego robić łamiąc prawo. W UE są państwa nie mające TK, konstytucji, prawa do referendum, czy rzecznika praw obywatelskich – bo UE na to bez problemu pozwala. Ale UE nie może, i nie chce, tolerować naruszania prawa oraz zasad demokracji w krajach członkowskich.
Jeśli premier naszego rządu nie rozumie istoty niepokoju Brukseli, jeśli uważa, że zabrania nam ona zmieniania kraju, albo że – najgorsza opcja – że całe zamieszanie jest wynikiem spisku Niemców, posłów PO oraz wielkiego biznesu, natrafi na mur niezrozumienia i polegnie w starciu z argumentami strony unijnej. Bo nie będzie ich rozumieć. Należy zatem mieć nadzieję, że większość słów wypowiadanych do tej pory przez polityków PiS jest jedynie retoryką przygotowaną na potrzeby ukontentowania swoich wyborców, a nie realnymi poglądami ekipy rządzącej. Lepiej by bowiem było, gdyby gabinet Beaty Szydło złożony był z cyników okłamujących swój elektorat, niż z gapciów, zupełnie nie rozumiejących istoty pretensji, jakie ma wobec obecnej Polski Unia Europejska.