Szanowny Panie Ministrze,
nim przejdę do zasadniczej części mojego listu, proszę pozwolić mi na początku opisać swoje perypetie habilitacyjne. Kiedy w 2008 roku, w siedem lat po obronie pracy doktorskiej, oddawałem do oceny moją książkę habilitacyjną, nie myślałem, że przez kilka następnych lat kolejne instytuty naukowe i uczelnie będą robiły wszystko, bym nie mógł szczycić się stopniem doktora habilitowanego. Najpierw odmówiono mi prawa do otwarcia przewodu na Uniwersytecie Wrocławskim. Gdy tak się stało, złożyłem odpowiedni wniosek na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kiedy 13 stycznia 2009 roku specjalna, pięcioosobowa komisja profesorska, powołana do wstępnego zbadania mojego dorobku naukowego, jednogłośnie rekomendowała Radzie otwarcie mi przewodu, owa Rada (głosami 16 za, 11 przeciw, 5 wstrzymujących się) odmówiła mi tego prawa.
Następnie swoje kroki skierowałem do Instytutu Nauk Politycznych PAN, gdzie pozwolono mi otworzyć przewód. Udało się także wyznaczyć czterech recenzentów. Wszyscy nadesłali pozytywne recenzje. 22 lutego 2013 roku odbyło się kolokwium, które zakończyło się pozytywnym dla mnie wynikiem (20 głosów za, 8 przeciw, 7 wstrzymujących się). Zaraz po tym miał miejsce wykład habilitacyjny, po którym odbyło się głosowanie nad nadaniem mi stopnia doktora habilitowanego. Niestety – przy 17 głosach za, 15 przeciw i 4 wstrzymujących się, Rada odmówiła nadania mi stopnia doktora habilitowanego. Podsumujmy więc – miałem w dorobku 15 książek naukowych, których byłem autorem, współautorem lub redaktorem; niemal 40 artykułów naukowych, z czego około połowa była publikowana zagranicą; 9 profesorów, którym powierzono dogłębne zbadanie mojego dorobku, wypowiedziało się o nim pozytywnie, ale kilkadziesiąt osób z dwóch rad (w Krakowie i Warszawie), które widziało mnie po raz pierwszy na oczy (tak zresztą, jak mój dorobek naukowy) zdecydowało o tym, że nie mogłem zakończyć procesu habilitacyjnego.
Zdecydowałem się więc na tzw. „nową ścieżkę” i jako jednostkę, w której chciałem przeprowadzić przewód, wskazałem macierzysty wydział, czyli Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jednak mój wniosek spotkał się z odmową – pomimo pozytywnej rekomendacji Rady Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa – Rada Wydziału WNS była przeciwna. Sprawa wróciła więc do Centralnej Komisji, która wybrała Wydział Politologii UMCS jako tę jednostkę, która musiała już (takie są wymogi ustawy) przeprowadzić mój przewód. Wyznaczono 7-osobową komisję, w tym trzech recenzentów. Tym razem okazało się, że – inaczej niż poprzednio – recenzenci nie byli jednomyślni i jeden z nich negatywnie ocenił mój dorobek (nota bene – ten sam dorobek, a nawet trochę większy, który poprzednich czterech recenzentów uznało za co najmniej wystarczający).
Komisja zdecydowała się na zaproszenie mnie na swoje posiedzenie. Recenzent, który sporządził negatywną recenzję, nie przyszedł, a komisja – pięcioma głowami za i jednym wstrzymującym się – zarekomendowała Radzie Wydziału nadanie mi stopnia. Jednak na posiedzeniu Rady w dniu 17 kwietnia bieżącego roku zdecydowano o nienadaniu mi stopnia. Rada więc, której członkowie nie widzieli mnie nigdy w życiu i zapewne znali mój dorobek jedynie z omówienia, zagłosowała wbrew opinii Komisji, którą sama współtworzyła. Na jakiej podstawie? Swoich mniemań, uprzedzeń, analizy moich występów w mediach? W chwili obecnej toczy się w Centralnej Komisji procedura odwoławcza, która może zakończyć się dla mnie negatywnie. Wówczas pozostanie mi już tylko uciążliwa i mało obiecująca droga sądowa.
Rada bowiem wcale nie jest, jak stanowi ustawa, związana opinią Komisji. Mogła całkowicie zignorować nawet jej jednogłośne stanowisko – i to w obie strony. Czyli nawet jeśli otrzymałbym trzy pozytywne recenzje i siedmiu członków komisji opowiedziałoby się za nadaniem mi stopnia doktora habilitowanego, to grupa kilkudziesięciu osób, czyli członkowie Rady Wydziału, którzy nigdy nie widzieli mnie i mojego dorobku na oczy, mogliby zagłosować przeciw! I odwrotnie – gdyby wszystkie trzy recenzje były negatywne, a Komisja jednogłośnie zdecydowałaby o nierekomendowaniu Radzie nadania mi stopnia, to Rada mogłaby to jednak zrobić i uczynić mnie doktorem habilitowanym!
Szanowny Panie Ministrze,
ten przydługi wstęp piszę nie po to, by pokazywać swój siedmioletni bój o to, co mi się należało już w 2008 roku (tak mi się życie szczęśliwie poukładało, że jakoś sobie poradzę zarówno finansowo, jak pod względem dobrego spożytkowania mojej energii i inteligencji). I nie po to, by uświadomić absurdy zarówno tzw. „starej”, jak i „nowej” procedury (choć widać jak na dłoni, że nie uporano się z dyskrecjonalnością ocen i uzależnieniem procesu habilitacyjnego od widzimisię profesorów i mandarynów polskiej nauki). Piszę do Pana list, by zaapelować o zniesienie habilitacji oraz by poprosić Pana o interwencję w mojej sprawie, w zakresie na jaki pozwala ustawa.
Istnienie habilitacji nie jest jedynym problemem polskiej nauki. Nie jest także, zapewne, jej najważniejszym problemem. Ale jest jednym z najistotniejszym czynników blokujących drogę awansu naukowego najlepszym doktorom i narzędziem, za pomocą którego dotychczasowa kasta profesorska reguluje dopływ nowych ludzi do zawodu. Ta procedura nie kształci warsztatu, nie czyni z adeptów nauki mistrzów, ale raczej służy kartelowi profesorskiemu do wywierania nacisku na młodych i zdolnych naukowców. Jest młotkiem, którym można bić ich po głowach i żądać od nich nienależnych hołdów oraz niszczyć w nich samodzielność myślenia i radość z uprawiania zawodu.
Moje doświadczenie jest skrajne, ale wcale nie unikalne – wielu doktorów spotyka się z oporem swoich przełożonych i musi odchodzić z zawodu, bowiem nie jest w stanie, lub nie chce, spełnić tych oczekiwań, które wymyślają sobie obecnie zarządzający polską nauką. Wielu porzuca pracę na uniwersytetach i w instytutach badawczych, bo nie godzi się na wasalne, poddańcze i upadlające warunki panujące w ich środowisku. Habilitacja jest obecnie skutecznym narzędziem wymuszania posłuszeństwa i zabijania w adeptach nauki spontaniczności i odwagi w prowadzeniu badań. Petryfikuje obecny, patologiczny układ, niczego w zamian nie oferując.
Szanowny Panie Ministrze,
to nie przypadek, że światową nauką rządzą Amerykanie i te nacje, w których pojęcie habilitacji nie jest znane. A Niemcy, na których się wzorujemy, wciąż hołdując zwyczajowi habilitowania się, pozostają daleko w tyle (sukcesy nauki niemieckiej dokonują się zaś raczej mimo obecności w niej tej anachronicznej procedury, niźli dzięki niej). Mam nadzieję, że znajdzie Pan w sobie odwagę, by w imię sukcesów polskiej nauki, w imię rozwoju kraju, w imię stworzenia lepszych warunków dla naszych uniwersytetów i kształcącej się tam młodzieży, zdecydować się na rozpoczęcie procesu zniesienia habilitacji i zastąpienia jej modelem amerykańskim? Zachęcam Pana do rozpoczęcia tego procesu. Do stanięcia po stronie ambitnych i pracowitych, chcących czerpać radość z uprawiania zawodu naukowca i pragnących swymi dokonaniami dzielić się z innymi. Do wsparcia tych, którzy chcą pozytywnych zmian na polskich uniwersytetach i w polskich instytutach badawczych. I do wydania wojny tym, którzy – wykorzystując obecną sytuację prawną i ekonomiczną, w tym także procedurę habilitacji – spętali polską naukę i utrzymują ją na poziomie przyjemnego dla nich skansenu.
Druga sprawa, to mój osobisty przypadek. Zwracam się do Pana z prośbą o działania wynikające z ustawy w sprawie nienadania mi stopnia doktora habilitowanego przez Radę Wydziału Politologii UMCS, dokonanej wbrew opinii Komisji. Z dostępnych mi informacji, Pana poprzedniczka nie dopełniła swoich obowiązków w tym konkretnym przypadku.
Z poważaniem
Dr niehabilitowalny Marek Migalski