Wszyscy, jak jeden mąż, jesteśmy rozczarowani debatami liderów partyjnych – zarówno tą pierwszą, między Beatą Szydło a Ewą Kopacz, jak i tą drugą, między liderami wszystkich ośmiu komitetów. Lecz owo rozczarowanie nie dotyczy tylko poziomu, jaki politycy zaprezentowali, ale także formuły owych debat. Wyliczony co do sekundy czas, brak interakcji, uniemożliwienie dziennikarzom zadawania dodatkowych pytań, zabijały sens takiego spotkania. Te debaty były w istocie monologami poszczególnych polityków, luźno jedynie związanymi z tematem. W efekcie większą uwagę zwracaliśmy na ubiór, sposób patrzenia w kamerę, ogólny wygląd i prezencję. Czyli tak naprawdę w żaden sposób dyskusje te nie spełniły podstawowego zadania stawianego tego typu wydarzeniom – umożliwienia widzom dokonania w miarę racjonalnego wyboru co do tego, na kogo warto zagłosować i komu oddać władzę na następne cztery lata.
Jak winny wyglądać tego typu debaty? Nie trzeba wyważać otwartych drzwi i warto zastosować u nas wzorce zachodnie. Oczywiście, są one różne, ale prawie wszystkie odbiegają od tego, co praktykowane jest w Polsce. W Stanach Zjednoczonych dziennikarze – nie wybierani i nie wskazywani przez polityków, lecz przez swoje macierzyste stacje telewizyjne i redakcje – przepytują kandydatów na dowolne tematy i, tym samym, weryfikują – na oczach telewidzów – ich wiedzę, kompetencje, umiejętności. Sprawdzają także jakie mają poglądy na konkretne kwestie i co by zrobili w ważnych dla społeczeństwach sprawach.
Wydaje się to oczywiste i naturalne.
Dlaczego więc w Polsce tak się nie dzieje i wszyscy zgadzają się na oglądanie produktu „debato-podobnego”? Przyczyna tego stanu rzeczy nie leży jednak po stronie świata polityki, ale mediów. Wstyd to przyznać, że to właśnie z braku dziennikarzy, którzy budziliby powszechne zaufanie i byli akceptowani przez wszystkie strony politycznego sporu, bierze się niemożliwość zorganizowania debaty w amerykańskiej formule. Lub mówiąc bardziej precyzyjnie – nie z braku takich dziennikarzy, ale z braku wiary polityków ze wszystkich partii w istnienie takich dziennikarzy.
To ważne rozróżnienie – dlatego, że byłoby krzywdzącym stwierdzenie, że nie ma w Polsce kilku czy kilkunastu dziennikarzy, którzy byliby jednocześnie bezstronni i kompetentni do poprowadzenia takiej debaty. Sam jestem w stanie wymienić kilka, a nawet kilkanaście, takich osób. Problem jednak w tym, że politycy uważają inaczej. Prawie każdy z ważnych publicystów i dziennikarzy jest oskarżany przez jakąś partię o odchylenie już to prawicowe, już to lewicowe. Dlatego doszło do skandalicznego, w moim przekonaniu, targu między sztabami PO i PiS o to, którzy dziennikarze TVP, TVN i Polsatu mieli poprowadzić poniedziałkowe starcie Kopacz z Szydło. To powinno leżeć absolutnie w gestii stacji i wara politykom od tego.
Drugim powodem jest także zazdrość środowiskowa – to już nie tylko politycy mieliby problemy z zaakceptowaniem jakiejś trójki czy piątki odpytujących ich dziennikarzy, ale i samo środowisko zapewne zawyłoby na myśl, kto dostąpił tego zaszczytu. Od pewnego czasu jestem częścią tego środowiska i widzę, że podziały, niechęci i wzajemna nienawiść są tu o wiele większe, niż wśród polityków. Wyobrażam więc sobie, co usłyszałaby ta trójka (piątka) szczęśliwców, którym przypadłby honor poprowadzenia debaty prezydenckiej czy parlamentarnej. Czegóż to oni by się o sobie nie dowiedzieli…
Dlatego biadając nad miałkością dotychczasowych debat winniśmy pamiętać, że jest to – po części – oskarżenie także pod adresem polskich mediów i polskich dziennikarzy. Swoją stronniczością, zawiścią środowiskową, wysługiwaniem się partiom przez część z nas, etykietowaniem się wzajemnym, przyczyniamy się do skazywania Polaków na coś, co tylko z pozoru przypomina debatę, w istocie jednak będąc serią paralelnych monologów. Oceniając stan polskiej demokracji i stan polskiej polityki, pamiętajmy, że po części jest to nasza zasługa. To, że niemożliwe jest u nas przeprowadzenia ciekawej, otwartej, pełnej interakcji i trudnych pytań debaty przedwyborczej, po części jest właśnie wynikiem tego, w jakim stanie są polskie media. Brak w nich osób o niekwestionowanym autorytecie, o nienagannym warsztacie, o nieposzlakowanej opinii nie jest efektem niskiego stanu polskiej polityki, ale tego co stało się z polskimi środowiskami opiniotwórczymi. Wojna polsko – polska dotknęła w o wiele większym stopniu media, niż politykę. Efekty tego widzieliśmy w kończącej się kampanii. Debaty były tego wyraźną egzemplifikacją.