O wyborach zdecydują niezdecydowani. Jak zwykle zresztą. To właśnie te kilka – kilkanaście procent wyborców, którzy do chwili obecnej nie wiedzą jeszcze, na kogo oddadzą swój głos, rozstrzygnie ostatecznie o tym, czy władzę przejmie PiS, czy też jednak PO będzie zdolna do stworzenia większościowego rządu. To paradoks demokracji, ale tak właśnie jest – na ostatniej prostej kampanii to właśnie niezdecydowani decydują.
I to o nich toczy się bój w ostatnich dniach i godzinach kampanii. To oni będą obiektem zabiegów i troski sztabowców wszystkich partii. To oni, najbardziej kapryśni i bez sprecyzowanych poglądów oraz ugruntowanych opinii, wybiorą nam nowego premiera. Twarde elektoraty już dawno opowiedziały się po stronie swych ulubieńców – teraz gra idzie o tych najmniej zainteresowanych polityką i najmniej „wiernych”. Labilny, wędrujący, nomadyczny i „zdradzający” wyborca pozostał już tylko do zagospodarowania. I to właśnie on ostatecznie zdecyduje o skali zwycięstwa PiS oraz o tym, które z mniejszych partii przekroczą progi wyborcze. Czyli – tym samym – o tym, kto będzie sprawował władzę w Polsce przez następne cztery lata.
Do niego właśnie skierowana jest poniedziałkowa debata Beaty Szydło z Ewą Kopacz. Większość z tych, którzy zasiądą przy telewizorach, ma już ugruntowany pogląd i cokolwiek stanie się wówczas, nie zmieni to ich sympatii i antypatii. Dotyczy to także, niestety, komentatorów i publicystów, którzy – nawet wbrew woli i swym szczerym deklaracjom – obwołają zwycięzcą tego starcia tę polityk, którą już wcześniej sobie upodobali.
Ale wśród wielomilionowej widowni znajdzie się także kilkaset tysięcy owych niezdecydowanych, którzy będą sobie chcieli wyrobić zdanie o tym, kogo poprzeć 25 października. I to oni mogą znacząco zmienić wynik elekcji parlamentarnej – nie tak, iżby sprawić, że to jednak PO będzie jej zwycięzcą, ale tak, by zmniejszyć lub zwiększyć dystans między PiS, a PO. A także by przekonać część wyborców do tego, że jednak lepiej oddać głos na głównych antagonistów (czyli właśnie partie Ewy Kopacz i Jarosława Kaczyńskiego), a nie na mniejsze formacje.
W polskich warunkach 1% w wyborach sejmowych, to około 150 tysięcy głosów (zakładając około 50-procentową frekwencję). Jeśli przyjąć, że poniedziałkową debatę obejrzy kilka milionów widzów, a część z nich (10-20%) to będą wyborcy niezdecydowani, to można zaryzykować tezę, że może ona wpłynąć na losy tej kampanii. Jeśli Beacie Szydło lub Ewie Kopacz naprawdę się nie powiedzie, jeśli któraś z nich przegra ewidentnie i znacząco, jeśli dojdzie może nie do nokautu, ale do poważnego liczenia jednej z nich, to może się okazać, że był to ostatni i przesądzający akord wyborczej rywalizacji. Bo to właśnie w czasie tego starcia setki tysięcy niezdecydowanych mogą podjąć ostateczną decyzję, kogo obdarzyć swym zaufaniem.
Biorąc pod uwagę zasadę marketingową, że debat się nie wygrywa, ale można je przegrać, to obie panie muszą być bardzo uważne podczas poniedziałkowej rywalizacji. Bo będą się wówczas na nie patrzeć setki tysięcy niezdecydowanych wyborców. Szydło oraz Kopacz mogą ich do siebie znacząco zachęcić lub zniechęcić. To bezpośrednie starcie jest ważne także i z tego powodu, że tracić i zyskiwać będzie się podwójnie – bo na korzyść, lub kosztem, bezpośredniego rywala. Jeśli któraś z nich zaliczy poważną wpadkę, to nie tylko skutkować to będzie utratą poparcia dla siebie, ale – choć to nie takie proste – także oddaniem go bezpośrednio swej rywalce. Dlaczego? Bo w oczach widzów, zwłaszcza tych niezdecydowanych, to właśnie ta druga osoba będzie najbardziej naturalnym adresatem głosu, z którym nie wiadomo co teraz począć.
Może się, co prawda, zdarzyć, że zarówno Szydło, jak i Kopacz, rozczarują w podobnym stopniu – wówczas profitowałby z tego ktoś inny: Petru, Nowacka, Kukiz czy Korwin. Ale bardziej prawdopodobne jest jednak to, że niezdecydowani (a oni są tu wszak najważniejsi) będą szukać alternatywy dla losera w jego bezpośrednim oponencie.
Dlatego właśnie to taki trudny moment dla mniejszych partii – wiedzą one, że poniedziałkowe starcie wzmacnia bipolaryzm, tak niebezpieczny dla nich i tak korzystny dla PO i PiS.
Warto więc w poniedziałek zasiąść przed telewizorami i zadać sobie pytanie o to, co o debacie będą myśleć niezdecydowani. Nie twarde elektoraty, nie stronniczy komentatorzy, nie podzielony już i oczywiście partyjny twitter, ale właśnie ci, którzy jeszcze dziś wciąż nie wiedzą na kogo zagłosować. Bo to dla nich ten show. Bo to oni właśnie wówczas będą podejmować ostateczne decyzje. Bo to oni są najważniejszą częścią demosu.
fot. sejm.gov.pl