W ostatnim czasie mieliśmy w obozie PiS do czynienia ze wzmożeniem medialnej aktywności Jarosława Kaczyńskiego oraz Antoniego Macierewicza. Różne są jednak przyczyny tych dwóch „comingoutów” i różne także będą ich skutki.
Macierewicz został wydobyty na światło dzienne niejako wbrew swojej woli i z wyraźną chęcią zaszkodzenia PiS-owi. Wszyscy świetnie zdają sobie sprawę, że jest on najbardziej znienawidzonym politykiem tej partii i że straszenie nim może przynieść polityczne zyski. Dlatego media niechętne prącemu do zwycięstwa obozowi zjednoczonej prawicy z taką radością obrabiają kontrowersyjną wypowiedź byłego szefa MSW. Dodajmy – wypowiedź wygłoszoną za oceanem, dla Polonii, w oddalonym od Warszawy miejscu. Politycy PO z ochotą rzucili się na nią i od kilku dni wałkują ją na wszelakie sposoby, próbując dokonać w umysłach wyborców zbitki pojęciowej, że PiS to Macierewicz, a Macierewicz do PiS.
Nie można tej taktyce odmówić słuszności, bowiem rzeczywiście zarówno dawniejsza działalność wiceprezesa tej partii, jak i jego obecne działania, budzą w elektoracie – zwłaszcza centrowymi i lewicowym – negatywne emocje. Dlatego wyeksponowanie akurat jego, kosztem nudnej i bezbarwnej, ale na pewno nie budzącej lęku, Beaty Szydło, może przynieść oczekiwane profity i zakłócić dotychczasową strategię kampanijną PiS. Świetnie zdają sobie z tego sprawę w sztabie PO i właśnie dlatego eksploatują wypowiedź Macierewicza, oraz jego samego, do granic wytrzymałości. Wyciągnięcie go bowiem i utożsamienie z całym PiS może PiS-owi zaszkodzić. Stąd cała operacja wyeksponowania właśnie jego.
Zupełnie inaczej jest w przypadku Kaczyńskiego – zarówno w odniesieniu do mechanizmu, jak i skutków. Prezes bowiem samodzielnie zdecydował o tym, że chce być częścią kampanii i chce być znacząco bardziej niż do tej pory nagrywany i słuchany. Nikt tu nie musi wyciągać go za uszy i na siłę robić z jego wypowiedzi sensacji. Lider PiS świadomie i celowo włączył się do kampanii. Zrobił to z dwóch powodów – po pierwsze dlatego, że uważa, iż trzeba pobudzić do udziału w wyborach tę część elektoratu (najtwardszą), która na Szydło reaguje bez specjalnego entuzjazmu (ale wobec prezesa żywi uczucia uwielbienia i szacunku). Po drugie, bo nie chce, by w wypadku wygranej PiS (na co się wszak zanosi) powszechnym stało się mniemanie, że partia ta wygrała, bowiem z przestrzeni publicznej zniknął na dobre jej prezes. Byłoby to zabójcze dla niego, bowiem utrwalałoby pogląd, że to właśnie Kaczyński był przez lata tym fenomenem, który uniemożliwiał zwycięstwa swojej formacji. Nawet więc gdyby miało się okazać (co nie jest prawdą), że jego wzmożona obecnie aktywność medialna przyniesie spadek notowań PiS o 1 czy 2 procenty, to i tak jest to z jego perspektywy lepsze, niż powszechne przekonanie, że jego partia zwycięża tylko wówczas, gdy on sam znika z mediów.
O ile jednak nadmierne wyeksponowanie Macierewicza naprawdę może obniżyć notowania PiS, o tyle wejście do gry Kaczyńskiego nie przyniesie takiego efektu. Po części z powodów wspomnianych powyżej (dopieszczenie twardego elektoratu, który może być lekko uśpiony przynudzającą Szydło), po części jednak także dlatego, że straszenie samym Kaczyńskim przestało działać. Zwłaszcza Kaczyńskim w wersji light – a z takim wszak mamy do czynienia obecnie. Macierewicz naprawdę nadaje się do straszenia platformerskich dzieci i wyborców, ale Kaczyński zdecydowanie mniej.
Takie są właśnie przyczyny tego, że zarówno mechanizmy wyeksponowania byłego szefa MSW i prezesa PiS są różne, jak i tego, że efekty owej operacji będą odmienne. W pierwszym przypadku PO może spodziewać się niewielkich, ale jednak, zysków sondażowych; w tym drugim przypadku nadzieje sztabowców Platformy są jednak płonne.
fot. PiS