Właśnie skończyłem czytać „Mózg polityczny” Drew Westena – lekturę obowiązkową dla wszystkich spinów, polityków, speców od PR i marketingu oraz komentatorów. Główna teza tego dzieła nie brzmi może nazbyt oryginalnie – że w zachowaniach wyborczych nie liczą się fakty, lecz emocje. Ale już sposób w jaki autor udowadnia tę myśl poraża i fascynuje. Westem jest neurologiem i przytaczane przez niego eksperymenty szokują swoim przesłaniem – elektorat za nic ma prawdę i rzeczywistość, liczą się dla niego emocje wywoływane przez partie i poszczególnych kandydatów. Jeśli ma wybierać między tym, co widzi, a tym, co chce zobaczyć, zawsze wybierze to drugie. Zwycięzcami w polityce amerykańskiej, która najbardziej przyswoiła sobie tajniki tej wiedzy, nigdy nie są ci, za którymi stoją argumenty, fakty, liczby i oczywiste dane, ale ci, którzy wzbudzają pozytywne emocje, skojarzenia i asocjacje. Nie ma szans na przekonanie większości wyborców racjonalną debatą – można ich pozyskać tylko oddziałując na ich emocje i te części mózgu, który są odpowiedzialne za ich przetwarzanie.
Dowodów na prawdziwość tej tezy każdy czytelnik może znaleźć w książce aż nadto, więc nie ma sensu ich tu przytaczać. Najbardziej jednak szokujące są te eksperymenty, które pokazują, że wyborcy Republikanów i Demokratów potrafią przyjąć każde głupstwo i każdą nielogiczność, jeśli tylko serwowana są im przez ich ulubionych liderów partyjnych. Jeśli coś kłóci się z ich wcześniejszą pozytywną oceną swojej partii lub poszczególnego polityka, to – po prostu – nie przyjmują tego do wiadomości. Dzieje się tak w 85%! Westen i jego koledzy potrafili z taką właśnie dokładnością przewidzieć, że dany fakt oburzy i zniesmaczy jakiegoś Demokratę, jeśli zostanie przedstawiony jako czyn Republikanina i – z drugiej strony – w dokładnie takim samym procencie nie wywrze żadnego wpływu na ocenę polityka i partii, jeśli został popełniony przez Demokratę. Oczywiście, w przypadku wyborcy republikańskiego dzieje się dokładnie to samo – nie zauważa on lub lekceważy u swoich ulubieńców to, co jeśli byłoby udziałem polityka demokratycznego, zostałoby odnotowane i potępione.
Nawet najbardziej kuriozalne tłumaczenie są przyjmowane za prawdziwe, jeśli tylko serwowane są przez ulubioną partię i ukochanego lidera. Nawet najbardziej prawdziwe i oczywiste fakty nie są przyjmowane i akceptowane, jeśli pochodzą ze strony politycznego przeciwnika i naruszają dotychczasowe mniemania. Skutkuje to uodpornieniem ogromnej większości elektoratu na jakiekolwiek racjonalne i rzeczowe argumenty i okopanie się na partyjnych pozycjach. Implikacją polityczną jest to, że zdecydowana większość wyborców głosuje na Demokratów lub Republikanów bez względu na to co powiedzą i co zrobią, bowiem zawsze to, co ich przywódcy im podadzą uznają za prawdę (nawet jeśli byłaby to oczywista nieprawda i całkowity absurd) i zawsze za kłamstwo uznają to, co przedstawią im polityczni oponenci.
Powtórzmy – według badań Westena i jego zespołu tylko około 15% Amerykanów jest w stanie weryfikować pochodzące od świata zewnętrznego dane i oceniać je racjonalnie, bez partyjnych uprzedzeń. Tylko więc co siódmy z amerykańskich wyborców może racjonalnie i bez politycznych uprzedzeń myśleć oraz analizować dostarczane mu argumenty. Całą resztę można obsłużyć dostarczając im jedynie marketingowych wzmocnień sfery emocjonalnej.
W czasie lektury nie mogłem przestać myśleć o polskim przypadku i naszych kłopotach z racjonalną dyskusją. Właściwie wszystkie eksperymenty Westena i jego kolegów potwierdzały to, z czym mamy do czynienia w Polsce od 2005 roku – całkowitego uwiądu racjonalnej debaty, mającej cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, i przejścia do wymiany emocjonalnych ciosów wzmacniających lojalności wyborcze wobec PO i PiS. Partie te w najdoskonalszy u nas sposób potrafią zagospodarowywać emocje elektoratu i całkowicie go od siebie uzależnić. Dla ich wyborców już praktycznie zupełnie się nie liczy, co te formacje naprawdę robią, bądź głoszą – elektoratowi całkowicie wystarcza to, jakie stany duchowe u niego wywołują. Pozwala to obecnie na obsłużenie około ¾ całego spectrum wyborczego. PO i PiS zaczynały od zagospodarowania niewiele ponad 20% w 2001 roku, by w przełomowym roku wyborczym, czyli w 2005, przejąć w elekcji parlamentarnej ponad 50%, aż dojść do stanu, który utrzymuje się od 2007 do chwili obecnej, czyli wypełnienia około 75% wszystkich wyborców.
Zdecydowanej większości elektoratu obu ugrupowań absolutnie wystarczają emocje (pozytywne i negatywne) wytwarzane przez PO i PiS – niczego więcej już od nich nie wymagają. Deprawują je w ten sposób i psują, ale w żaden sposób nie obniżają ich notowań. W chwili obecnej mamy miliony obywateli, którzy bez względu na to, co usłyszą o swojej ulubionej partii, i tak na nią zagłosują. Dzieje się tak dlatego, że nie tylko ignorują niekorzystne dla swego świata oglądu fakty, ale dlatego, że – jak wskazuje Westen – owych faktów…nie widzą! Oni po prostu nie recypują tego wszystkiego, co kłóci się z ich emocjami. Owe emocje wypierają fakty. Niszczą je. Czynią nieistniejącymi. Dlatego większości elektoratu formacji Ewy Kopacz nie odstraszy od głosowania na nią żadna afera, a większość wyborców partii Jarosława Kaczyńskiego całkowicie impregnowana jest na jakikolwiek skandal. Pozytywne emocje wobec swojego ulubionego ugrupowania i niechęć do konkurencyjnego całkowicie i skutecznie anihilują wszystko to, co kłóci się z wcześniej przyjętymi założeniami.
To co różni sytuację w USA od naszej, to fakt, że u nas także elity komentatorskie zapadły na tę przypadłość – czyli że emocje względem partii i ich liderów w zupełności uniemożliwiają im kontakt z rzeczywistością i realną ocenę faktów. Dopiero po tej lekturze zrozumiałem w pełni, dlaczego moi propisowscy followersi na twittrze wciąż oskarżają mnie o uporczywe atakowanie ich ulubionej formacji, a proplatormerscy komentatorzy zarzucają mi zwierzęcą niechęć do PO – oni po prostu nie widzą twittów i komentarzy, które by zaprzeczały ich wcześniej podjętej tezie i zakorzenionych w nich emocjach. Powtórzę – oni nie tyle nie akceptują czy pomijają te moje wpisy i uwagi, które stoją w sprzeczności z ich emocjami: oni tych wpisów i uwag nie widzą!
Nie mam zamiaru biadolić nad tym stanem rzeczy – Westen pokazał, jaka jest rzeczywistość. Nieprzyjęcie tego faktu byłoby…potwierdzeniem jego tez – tyle tylko, że już nawet nie w polityce, ale nawet w nauce i komentatorstwie. Książkę tę polecam wszystkim tym, którzy zajmują się kształtowaniem wizerunku, marketingiem politycznym, PR itp. Ale także wszystkim nam – byśmy przyjrzeli się sobie i sami siebie zapytali, na ile nasz mózg rządzony jest przez emocje i na ile odseparowuje się on od rzeczywistości i racjonalnej debaty. Być może przeciętny wyborca w Stanach Zjednoczonych skazany jest już na życie emocjami i eliminację w swoim mózgu obszarów odpowiedzialnych za racjonalne myślenie, ale – być może – część liderów opinii w Polsce zdobędzie się na to, by jednak powściągnąć w sobie swą miłość do PO i PiS, i odnaleźć w sobie radość z samodzielnego, nieuwikłanego w emocje, niepartyjnego i swobodnego myślenia.