W naturalny sposób uwaga wszystkich obserwatorów życia publicznego skoncentrowana jest na wyborach prezydenckich: to one emocjonują publicystów i dziennikarzy, a także – co ważniejsze – wyborców. Ale politycy myślami są już w okresie po 24 maja, bowiem będzie to najciekawszy czas w polskiej polityce od 2001 roku.
Wybory wygra Bronisław Komorowski – prawdopodobnie w drugiej turze i prawdopodobnie około dziesięcioma procentami przewagi nad Andrzejem Dudą. Aż dziwi fakt, że uwaga analityków politycznych skupiona jest na tym, co już oczywiste i jasne. Nikt natomiast z nich nie zajmuje się tym, co nastąpi po wygranej obecnego prezydenta. A będą się dziać rzeczy arcyciekawe.
Po pierwsze na lewicy – obecny układ nie przetrwa do jesiennych wyborów parlamentarnych. Prawdopodobnie wystartuje w nich nowy podmiot, który będzie alternatywą zarówno dla SLD, jak i Ruchu Palikota. I to podmiot, który będzie miał szansę na pokonanie obu tych formacji. Nie wiadomo, kto się w nim znajdzie, czy jego częścią będzie sam Janusz Palikot, czy dołączy do niego Magdalena Ogórek, czy aktywnie włączy się Aleksander Kwaśniewski i inne dinozaury polskiej lewicy… Jedno jest jednak pewne – Leszek Miller i jego formacja będzie miała ogromny problem i nie wiadomo, czy przeżyje tę walkę. Dziś SLD jest hegemonem po lewej stronie sceny politycznej, ale co to za hegemon, który ma 8% poparcia. To właśnie sytuacja na lewicy jest największą zagadką polskiego systemu partyjnego i naprawdę konia z rzędem temu, kto trafnie by przewidział jaka lewica, i czy w ogóle, znajdzie się w przyszłym parlamencie.
Po drugie na prawicy – wysyp prawicowych kandydatów powoduje, że ich wyniki będą relatywnie słabe, bo każdy z nich będzie pasożytował na innych. Mam tu na myśli Janusza Korwin – Mikkego, Pawła Kukiza, Mariana Kowalskiego czy Jacka Wilka. Wszyscy oni reprezentują „antysystemową prawicę” i byłoby z ich strony beztroską, gdyby w obliczu zbliżającej się elekcji parlamentarnej nie zjednoczyli swoich sił. Widać dziś, że zawarli oni swoisty pakt o nieagresji i nie atakują się w obecnej kampanii. Czy stan ten uda im się utrzymać do jej końca, trudno orzec, ale wybory prezydenckie będą jasnym i wymiernym sprawdzianem ich politycznej wagi. Każdy z nich już 10 maja będzie wiedział, ile jest wart na partyjnym rynku, więc o tyle łatwiej będzie im usiąść do negocjacyjnego stołu i zacząć poważne mediacje na temat wspólnej listy do Sejmu. Niewiadomą, co oczywiste, pozostaje to, czy liderzy znajdą w sobie wolę współpracy, a potem mądrość w doprowadzeniu porozumienia do końca. Jeśli ta sztuka by im się udała, to taka antysystemowa koalicja może liczyć na co najmniej 5-10% poparcia i utworzenie w przyszłym sejmie kilkunasto/kilkudziesięcio-osobowego klubu.
Po trzecie, bardzo ciekawie może zachować się Komorowski, zwłaszcza gdyby jego zwycięstwo było znaczące. Czy zadowoli się strzeżeniem żyrandola, czy jednak będzie chciał poprzeć jakąś nową siłę (o czymś takim mówi się „na mieście”)? A może wybierze jeszcze inny wariant – wejście w wewnętrzne rozgrywki w PO? Lato to ostatni moment w Platformie, by rozprowadzić się w walce o dobre miejsca na listach tej partii i nikt dziś nie jest w stanie przewidzieć, co z tego może wyniknąć. Naprawdę Ewa Kopacz może być spokojna o swoje stanowisko szefowej partii? A Grzegorz Schetyna będzie się przyglądał, jak jego ludzie są eliminowani z biorących miejsc? Co ze spółdzielnią Cezarego Grabarczyka? Tu wszystkie scenariusze są możliwe – łącznie ze zmianą lidera partii lub powstaniem czegoś nowego (na przykład z błogosławieństwem urzędującego prezydenta).
Najspokojniej sprawa wygląda w PSL i PiS. Tu każdy wynik Adama Jarubasa i Andrzeja Dudy zostanie zaakceptowany i nie należy spodziewać się żadnych roszad – bez względu na to, czy rezultaty obu kandydatów będą bardzo dobre, czy też bardzo złe.
Ale lato zapowiada się fascynująco – będzie to najbardziej gorący sezon w polskiej polityce od 2001 roku, kiedy to z systemy wypadały AWS i UW, a weszły do niego PO, PiS, LPR i Samoobrona. Na pozór wszystko wygląda bardzo spokojnie, ale w istocie te kilka miesięcy między elekcją prezydencką a parlamentarną będzie najbardziej intensywnym okresem w polskim życiu politycznym od kilkunastu lat. To będzie naprawdę gorące lato.
fot. sejm.gov.pl