Pamiętam, że gdy współzakładałem PJN oraz PRJG, najbardziej bolał mnie kpiący ton wielu dziennikarzy i komentatorów wobec obu tych inicjatyw. I to raczej nie w doniesieniu do ich programów, ale w kontekście ich szans. Można by powiedzieć – i mieli rację. Ale można też zadać pytanie – w jakim stopniu było to właśnie wynikiem takiego tonu i takich komentarzy? Bo przecież to, jak jakaś formacja, zwłaszcza na początku swego istnienia, jest opisywana w mediach, znacząco wpływa na jej powodzenia i ktoś, kto tego nie dostrzega, grzeszy ślepotą polityczną.
Dziś sam, jako aktywny komentator polityczny, twitterowicz i autor tekstów w gazetach i na portalach internetowych, bywam lekko kpiący i sceptyczny wobec nowych inicjatyw. Ale – pomny tamtego doświadczenia – ograniczam się w tym. Staram się w miarę obiektywnie i bez wstępnej niechęci patrzeć na wszystko, co słabsze niż PO czy PiS. I nie dlatego, że uważam ich jałowy w istocie spór za dysfunkcjonalny dla Polski, ale dlatego, iż sądzę, że obowiązkiem opisywaczy świata jest w miarę rzetelne odbijanie go w swoim pisarstwie. Nie podnieca mnie nazywanie Jarosława Kaczyńskiego i, do niedawna, Donalda Tuska samcami alfa i wyśmiewanie wszystkich i wszystkiego, co może naruszyć ich dominację. Nie „jaram’ się wymyślaniem coraz to nowych złośliwości wobec każdego słabszego podmiotu.
Świetnie bowiem pamiętam ten kpiarski ton większej części środowiska publicystyczno – dziennikarskiego wobec dwóch partii, których byłem wiceprezesem. Już wówczas obiecałem sobie, że kiedy znajdę się po drugiej stronie, po stronie komentatorów, to nigdy nie będę w ten sposób przyczyniał się do zabijania wszystkiego, co wobec PO i PiS konkurencyjne. Dlatego z uwagą i, mam nadzieją, rzetelnością relacjonuję to, co ma do powiedzenia Janusz Korwin – Mikke czy Leszek Miller, choć wielu z ich poglądów nie podzielam (zwłaszcza tego drugiego).
I dlatego staram się nie znęcać zbytnio nad słabnącym i żałośnie proszącym o uwagę Januszem Palikotem (choć wychodzi mi to średnio). I nie hejtuję też pod adresem Ruchu Narodowego, choć nie wyobrażam sobie, jak można wystawić w wyborach prezydenckich kogoś takiego, jak Marian Kowalski. Chyba właśnie za to, jak dochodzą mnie słuchy, jestem ceniony przez te mniejsze ugrupowania. Bo nie skazują ich z góry na przegraną i, na ile jest do możliwe, pokazuję ich obiektywny obraz. Najbardziej, jak się zdaje, nie jestem lubiany za to w PO i w PiS, bo pod ich adresem kieruję najwięcej złośliwości. Co jest prawdą, ale obie te partie mają tylu psycho-fanów i paputczików w świecie medialnym, że jakoś sobie z moją krytyką poradzą. Zresztą należy im się o wiele większa porcji uszczypliwości, bo biorą najwięcej naszej kasy z budżetu państwa i od dziesięciu lat rządzą Polską.
Zachęcam zresztą innych publicystów i komentatorów do tego samego – do powstrzymania się od rechotu nad słabszymi i do większej kontroli tych mocniejszych. Wiem, że to niełatwe, ale obywatelsko szlachetniejsze, bo dyscyplinujące tych, którzy mają realny wpływ na nasze życie i dające szanse tym, którzy do posiadania owego wpływu aspirują. I jeszcze jedno: prócz tego, że to szlachetny i zbożny czyn, to także jest to zajęcie o wiele bardziej płodne intelektualne i ciekawsze, niż komentowanie zapasów PO z PiS, które oglądamy od dekady. Nie rechoczmy więc, nie odmawiajmy mniejszym prawa do zabierania głosu, relacjonujmy ich stanowiska i propozycje, nie kneblujmy ich nasza kpiną i skupieniem uwagi na PO i PiS. Tyle możemy dla nich i dla siebie zrobić. O resztę muszą już powalczyć sami.
fot. TT Polski Razem